banner_001
banner_007
banner_009

W roku ogłoszonym przez ONZ Rokiem Różnorodności Biologicznej warto wygrzebać z lamusa popularne niegdyś hasło "woda to życie". Nie dość, że jest ono prawdziwe, to na dodatek - dzięki odkryciu polskich naukowców, dokonanemu w kamieniołomach pod Kielcami - bardzo na czasie. Przypomnijmy, że Grzegorz Niedźwiedzki z Uniwersytetu Warszawskiego, Piotr Szrek, Katarzyna i Marek Narkiewiczowie z Państwowego Instytutu Geologicznego oraz Per Erik Ahlberg z Uniwersytetu w Uppsali opisali niedawno w czasopiśmie "Nature" najstarsze znane na Ziemi miejsce, w którym czworonożne zwierzęta wyszły z morza na ląd. Stwierdzili tym samym, że życie wyszło z wody przynajmniej 395 mln lat temu. Co ważne, tetrapody (bo to one zostawiły ślady opisane przez naukowców) nie porzuciły definitywnie ciekłego środowiska. Ich życie wciąż było związane z mokradłami - najpierw nadmorskimi, później również słodkowodnymi. Bo nie da się żyć na lądzie bez korzystania z wody.

 

labedz

Nie da się żyć bez wody (fot. Wojciech Sobociński)

woda daje sile

Woda daje siłę, by trwać (fot. Wojciech Sobociński)

 

Podobnych do współczesnych salamander tetrapodów już nie ma. Zniknęły też ciepłe tonie szumiące w miejscu dzisiejszych Kielc czy Kampinoskiego Parku Narodowego, w którym również odnajdywane są ślady istnienia tego pradawnego morza. W zastygłych osadach pozostały jedynie odciski łap najstarszego znanego kręgowego, mieszkańca śródlądowych mokradeł. Czy podobny los spotka współczesne zwierzęta? Naukowcy przypuszczają, że w historii naszej planety już kilkanaście razy zdarzyło się coś, co określa się mianem "wielkiego wymierania". W najbardziej drastycznych przypadkach prowadziło ono do zniknięcia z powierzchni Ziemi aż 90% gatunków. W innych zagładzie ulegało 60-70% przedstawicieli niektórych grup systematycznych. Współczesna teoria głosi, że właśnie stoimy na skraju kolejnego gatunkowego kataklizmu. Tym razem w dużej mierze spowodowanego działaniami człowieka. Poprzednie miały różne, nie zawsze znane przyczyny. Wśród najbardziej prawdopodobnych wymienia się uderzenia meteorytu lub komety oraz zmiany w składzie chemicznym atmosfery, spowodowane naturalnymi procesami. Wśród tych ostatnich jedną z istotniejszych był wzrost zawartości CO2.

Zważywszy na tematykę portalu bagna.pl, nie o klimacie, a o mokradłach czas wspomnieć, choć tematy te mają ze sobą dość ścisły związek. Zacznijmy od prezentacji kruchego bilansu wodnego naszego kraju, bo niezaprzeczalnie ma on podstawowe znaczenie dla kondycji polskich mokradeł. Według przybliżonych danych, w całym kraju rocznie spada średnio 187 km3 wody. Deszcz, śnieg, grad prócz tego, że są coraz częściej traktowane jak wyrządzające poważne szkody kataklizmy, stanowią też o kondycji wielu środowisk, siedlisk, populacji i w końcu gatunków czy osobników. Gdy do 187 km3 dodamy około 5 km3 wody wpływającej do Polski rzekami mającymi źródła poza naszym krajem, otrzymamy 192 km3 wody zasilającej polską przyrodę. Z grubsza znamy również wielkość odpływu rzekami do morza (58 km3) oraz wielkość parowania, szacowaną na 134 km3. Łącznie 192 km3. Jeśli od dopływu odjąć odpływ okaże się, że bilans wodny naszego kraju równy jest zero. W ekonomii taki bilans oznaczałby, że firma stoi na skraju bankructwa. Czy zatem nasza przyroda, a szczególnie jej część silnie uzależniona od obecności wody, stoi na skraju ekologicznego bankructwa? Tak napięty bilans wodny, zaczerpnięty z opracowania pod redakcją prof. Kazimierza Dobrowolskiego i dr. Krzysztofa Lewandowskiego (Ochrona środowisk wodnych i błotnych w Polsce), nie pozostawia co do tego żadnych wątpliwości.

Sięgnijmy jeszcze do innego naukowego opracowania, które wskaże jak ważna jest ochrona siedlisk i gatunków mokradłowych dla całokształtu polskiej ochrony przyrody. Polska Czerwona Księga Zwierząt, w części poświęconej kręgowcom, zawiera wykaz 130 w różnym stopniu zagrożonych lub wymarłych gatunków. Spośród nich 53% to gatunki bezpośrednio uzależnione od dobrego stanu zachowania różnych mokrych, a przynajmniej wilgotnych środowisk. Spośród 14 gatunków, które wyginęły w Polsce w XX wieku ponad 35% nie mogło obejść się bez dobrej jakości (pod każdym względem) zbiorników wodnych, rzek i bagien. Co gorsze, w niektórych przypadkach, mimo szybkiego rozwoju metod czynnej ochrony gatunków, przyrodnicy nie widzą możliwości powrotu tych zwierząt do rodzimej przyrody. Zaznaczmy, że nie chodzi tu o gatunki, które wymarły na Ziemi całkowicie, ale o takie, których populacje wciąż funkcjonują w innych krajach. Najlepszym przykładem jest tu norka europejska, dla której podstawową barierą uniemożliwiającą powrót do krajowej fauny jest jej sztucznie wprowadzona do natury krewniaczka - norka amerykańska. Antagonizm między tymi gatunkami warto byłoby opisać oddzielnie, w tym miejscu dość będzie wspomnieć, że agresywność, płodność, skuteczność w polowaniu oraz lepsze przystosowanie do zmieniających się warunków sprawiły, że norka amerykańska wyparła europejską z właściwych jej siedlisk.

 

kulik

Kulik na stałe zagościł w Polskiej Czerwonej Księdze Zwierząt (fot. Wojciech Sobocińsk)

 

Warto też zwrócić uwagę na stosunkowo nowe zagrożenie dla rodzimych gatunków zwierząt związanych z mokradłami. Może właściwszym byłoby użycie w tym miejscu wyrażenia - zagrożenie, które stosunkowo niedawno zaczęto traktować jako poważne. Chodzi o gatunki obce. Instytut Ochrony Przyrody PAN, który od kilkunastu już lat gromadzi dane na ich temat. W tym okresie odnotował występowanie w polskiej przyrodzie aż 1066 obcych gatunków zwierząt, roślin i grzybów (na ponad 60 tys. znanych). Część z nich ma niewielkie, bądź żadne znaczenie dla funkcjonowania gatunków rodzimych, inne działają wręcz destrukcyjnie. Aby w naszych rozważaniach pozostać wyłącznie w obrębie przytaczanych wcześniej zwierząt kręgowych związanych mokradłami, wymienię jedynie kilka, za to bardzo znaczących przykładów. Norka amerykańska, jenot i szop pracz dziesiątkują lęgi rodzimych ptaków wodno-błotnych, wpływają też na liczebność płazów. Bernikla kanadyjska oraz coraz częstsze pojawy gęsiówki egipskiej stają się realnym zagrożeniem dla jedynej lęgowej w Polsce gęsi - gęgawy (konkurencja pokarmowa i siedliskowa oraz możliwość krzyżowania gęgawy z berniklą). Innym przykładem jest trawianka, drapieżna ryba pochodząca z Syberii, która w istotny sposób może wpływać na liczebność zarówno drobnych, jak i dużych gatunków krajowych ryb. To jedne z najbardziej spektakularnych przykładów, m.in. dlatego, że przeciwdziałanie rozprzestrzenianiu się ich jest niezwykle trudne, czasem - jak w przypadku trawianki - wręcz niemożliwe.

Sporządzenie kompletnego bilansu zysków i strat, jakie dotknęły polską przyrodę - a mokradła w szczególności - jest niezwykle trudnym zadaniem, przerastającym możliwości pojedynczego dziennikarza, przyrodnika czy nawet naukowca. Nie oznacza to jednak, że nad tym co dzieje się w przyrodzie i nad negatywnym wpływem człowieka na gatunki i siedliska należy przechodzić do porządku dziennego. Nie! Należy je badać, opisywać, mówić o nich jak najwięcej. Szczególnie w Międzynarodowym Roku Różnorodności Biologicznej.

By nie kończyć nazbyt patetyczne, przytoczę trzy anegdoty. Dwie pierwsze marne, ale ku przestrodze, bo wyrwały się politykom. Jeden z nich - Polak - słysząc komunikat ONZ o potrzebie ochrony różnorodności biologicznej ogłosił, że: nie rozumie co chodzi tym "ekologom". Z jednej strony nawołują, by tępić norki, jenoty i inne obce gatunki, a z drugiej mówią o chronieniu różnorodność. Przecież im więcej obcych gatunków przyjdzie do Polski, tym większa będzie nasza różnorodność. Wniosek dla przyrodników - edukacja potrzebna jest na każdym poziomie. Rzecz drugą można przeczytać na stronie Ministerstwa Środowiska. W cytowanym tam przekładzie przemówieniu Sekretarza Generalnego ONZ Ban Ki-moona czytamy: Nasze życie zależy od różnorodności biologicznej. Gatunki i ekosystemy są niszczone w sposób niezrównoważony. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że niszczenie gatunków i ekosystemów w sposób zrównoważony również nie powinno być brane pod uwagę.

A to co powinno rozbawić wszystkich przyrodników, pochodzi ze strony dr. Roberta Niedźwiedzkiego (www.ing.uni.wroc.pl) i zostało przez niego wymyślone w czasie wykładu o tym, dlaczego wyginęły dinozaury, tury i niedźwiedzie jaskiniowe. Dlaczego wyginęły tury? Oczywiście w wyniku zmian stylu życia swojej ulubionej strawy - turzycy. Część turzyc wyniosła się na bagna (turzyca bagienna), gdzie tur nie mógł wejść, inne stały się zbyt delikatne by je zrywać (turzyca delikatna), inne były zapchlone i tury je musiały omijać (turzyca pchla), innych nie dało się złapać, bo co sięgnął tur pyskiem to się odsuwała (turzyca rozsunięta), reszta była tak napięta i mocna, że nie można było jej zerwać (turzyca strunowa) lub chroniona przez człowieka jako zboże (turzyca żytowata). W końcu tury się dowiedziały, że jest jeszcze turzyca patagońska, ale gdy wędrowały do niej, to potonęły w Atlantyku.

 

Wojciech Sobociński

29.01.2010

Aktualności