Z białowieskich czasów nauki w technikum leśnym pamiętam, jak jeden z kolegów zaciekle twierdził, że dwie najgorsze rzeczy jakie się przytrafiły Polsce, to komunizm i melioracja. O fatalnym wpływie komunizmu większość Polaków, nawet najmłodszych, ma niezgorsze pojęcie. Jak głębokie zmiany spowodowała melioracja - nie wszystkim wiadomo.
Przebieg zmian w środowisku przyrodniczym można rejestrować na różne sposoby. By uchwycić niektóre, potrzeba nieraz bardzo szczegółowych i wnikliwych analiz. Mogą je ocenić tylko specjaliści. Znaczący, choć nieraz bardzo krótkotrwały ubytek wody, zapoczątkowuje cały łańcuch zmian, których obserwację można prowadzić na wielu rozmaitych poziomach. Botanik dostrzeże przeobrażenie szaty roślinnej: zanik stanowisk kilku niepozornych roślin może stanowić dlań bardzo czytelny sygnał. Ubożenie zarejestrowanych list florystycznych pozwala precyzyjnie określać kierunek i postępujące tempo procesów destrukcyjnych. Jednak by sprawnie korzystać z tego narzędzia potrzebna jest doskonała znajomość gatunków roślin. Na tym nie kończy się lista wskaźników przekształceń środowiska. Tam gdzie ubyło wody murszeje torf, wynoszą się co wrażliwsze gatunki zwierząt, na ich miejsce wprowadzają się inne.
Zmiany spowodowane obniżeniem poziomu wody widać również, a może przede wszystkim na poziomie krajobrazowym. O ile jednak przy pomocy zarejestrowanych gatunków roślinności można stawiać dość precyzyjne diagnozy zmian, o tyle wizualny charakter krajobrazu nie pozwala na tak jednoznaczne opinie. Trudno nadać takiej ocenie wymierny charakter, umożliwiający precyzyjne, wyskalowane oceny. To fakt, trudno wykorzystać obserwacje krajobrazu w formie mierzalnych wskaźników, ale z pewnością zawiera się w nich wiele cennych wskazówek i informacji. Czy na użytek badacza-specjalisty zda się zasłyszane: dawniej to woda podchodziła hen, aż pod las prawie, dziś ledwie trochę na łąkach stoi?
Precyzyjne oceny naukowców, pozwalają określić kierunek zmian w przyrodzie, które w zaawansowanej fazie często są widoczne "gołym okiem" również dla nieprofesjonalistów. Zarosło krzakami, mówi się. Trawa teraz jakaś inna, woda gdzieś w ziemię uciekła, te opinie również są sygnałem obserwacji trendów przekształcania najbliższego otoczenia człowieka.
Dziś dość łatwo jednoznacznie skrytykować efekty melioracji wodnych. W czasach gdy na łąkach kopano pierwsze rowy, opinie szczególnie właścicieli łąk, były inne. Nad niewielką strugą, którą znam od małego i którą dziś z powodzeniem przeskoczy każdy sprawny nastolatek, rowy kopano na własną rękę. Łącząc siły, właściciele łąk kopali je wspólnie na miedzach. Nie długie, prostopadłe do nurtu rzeczułki, tak jak prostopadłe były sąsiadujące ze sobą zagony. Jeden z rowów wykopał z najbliższym sąsiadem mój dziadek, któremu dopiekło użytkowanie zamokniętej łąki. Gdy kosił woda wysiąkała mu spod stóp, a gdy tylko mocniej popadało, stała na powierzchni. Nic dziwnego, że wilgotny materiał na siano wynosili wraz z babką na dwóch drewnianych drążkach. Namoknięta trawa, a może bardziej turzyce i sit, wyciągała w dół spracowane ręce. Taszczyli to oboje na wywyższone pole kilkadziesiąt, sto metrów dalej.
Czasem kiedy już siano wyschło na łące, też trzeba je było wynosić. Choć niewielki, to jednak załadowany wóz-żelaźniak wrzynał się bowiem wąskimi kołami przerywając torfiastą darń. Koń ostrożnie stąpał po chybotliwym podłożu, a dziadek uważał by za daleko nie wjechać. Miał już nauczkę - w pierwszych latach samodzielnego gospodarzenia kopyta przebiły mszysto-trawiasty kożuch i zapadło się dziadkowe konisko aż po sam brzuch! Ilekroć wchodzę na łąkę, wierzyć mi się nie chce w tą historię. Chybotliwe podłoże pozostało, ale żeby konia dziadkowego kilkoro chłopa drągami wyciągało z topieli? Tutaj, na tej murawie?
Wiek XX przyniósł ogromną liczbę zmian w krajobrazie. Urbanizacja, przemysł, transport zmieniły naturalny, czy seminaturalny charakter polskiego krajobrazu. O ile jednak dość łatwo ocenić te zmiany dostrzegając obecność elementów wprowadzonych przez człowieka, o tyle kiedy człowiek jakieś elementy eliminuje, o zmianach wnioskować trudniej. Kiedy nad brzegiem rzeki ktoś buduje domek wczasowy, wiadomo, że to element obcy środowisku. Ale kiedy w tej samej rzece jest mniej wody w stosunku do okresu sprzed kilkudziesięciu lat, by to zauważyć trzeba rzekę obserwować przez cały ten okres.
Na końcu Wólki Nurzeckiej stoi obok siebie kilka krzyży. Malowane, ozdobione kwiatami i okolone płotem. W sierpniu kwitną wokół krzyży lwie paszcze i astry. Stoją krzyże nikt nie pamięta od kiedy. Nie pamięta tego również starszy człowiek, który podchodzi widząc moje zainteresowanie krzyżami. - Ja tu panie od przedwojny żyję. Jak się który krzyż walił, to go na nowo wkopywali albo całkiem nowy stawili.
Przeżyte siedemdziesiąt kilka lat pozostawiło w pamięci różne obrazki: sowiecką szkołę we wsi, Niemców, którym udało się wytruć insekty w chatach, historię kradzieży haftowanego ręcznika ukrytego w murowanym postumencie jednego z krzyży czy bose nogi mieszkańców wędrujących do cerkwi. Mężczyzna zapewnia, że tamtego świata, sprzed wojny, nie poznałbym i nawet jeśli sobie wyobrażam jak mógł wyglądać, to i tak guzik wiem. I pokazuje w stronę wsi na eternit na dachach, na opustoszałe zabudowania PRGu, który zastąpił niegdysiejsze zabudowania folwarczne i ... na łąki. No gdzie jak gdzie, myślę sobie w pierwszej chwili, ale tam dziadku wszystko zostało po staremu. Ale gdzie tam!
- Tu, o tu? Bagno jedne było! - po łąkach chodzi wielkie stado krów. W Wólce przetrwał rzadki zwyczaj zbiorowego pasienia bydła, każdy z gospodarzy ma wyznaczone dyżury, kiedy przypada mu w obowiązku chodzenie za krowami. - Kiedyś, zanim rowy pokopali, pastuchowi jak mokrzej - strach było iść. Dzisiaj traktorem pojedziesz tędy bez niczego. Błota tego co było, śladu nie ma. Wiosną - a ino woda jedna rozlana. Niemcy poszli, Ruskie poszli, kołchoz się rozsypał, wszystko przechodzi. Ale żeby mnie tak kto kiedy powiedział, że ta woda zniknie? Gdzie zniknie, jak? Inny świat teraz zupełnie.
Przyczyna wylewów płynie dziś w równym, niezbyt szerokim kanałku i nazywa się Nurczyk. Niewielka rzeczka wpadająca do Nurca, który jest prawobrzeżnym dopływem Bugu. Na rozległych łąkach i turzycowiskach w tej okolicy, jeszcze do lat 70. XX wieku bytowały cietrzewie. Kiedy za łąki wziął się na poważnie PGR, cietrzewie przepadły. Człowiek, który niesie ósmy krzyżyk na karku, widział niejedno i wie, że wszystko, absolutnie wszystko może się zdarzyć. Mieszkając na białostockim Podlasiu widywało się nie jedno: zmieniające się ustroje polityczne, wyrastającą w najbliższej okolicy granicę państwa, a nie ruszając się z własnej wsi, przez prawie dwa lata można było mieszkać w Związku Radzieckim. Jak widać okazji do zdziwień nie brakowało. Najtrudniej jednak było pogodzić się ze zmianami dotykającymi najbardziej podstawowych, fundamentalnych elementów najbliższego otoczenia.
Stary gajowy z Huszczy też widział nie jedno. Z panem Henrykiem widujemy się co miesiąc, dwa, kiedy zaglądam w okolice jego gajówki. Na swojej odosobnionej placówce siedzi kamieniem prawie pół wieku. Jako leśnik, bacznie przyglądał się temu co się działo wokoło. A że wokoło same lasy, do ludzi daleko, to i o lesie ma do powiedzenia najwięcej.
Samotny domek otaczają olsy - Ludzie to jakoś nie widzą tego, a tu się zupełnie inaczej zrobiło - wspomina stary leśnik. - Dasz pan wiarę, o w tą olszynę na kaczki się chodziło. W portkach gumowych. Ja to łódki nie miałem bo niby po co w środku lasu łódka, ale najlepiej byłoby łódką pływać. Taka woda! - opowiada pan Henryk i niepewnie szuka wzrokiem zrozumienia w moich oczach. Bo co może wiedzieć ktoś, kogo jeszcze na świecie nie było w czasach, kiedy za leśniczówką konie grzęzły a drewno można było wywozić tylko zimą? Ktoś, kto wychodząc na próg nie słyszał gulgotania cietrzewi z okolicy? Kto nie wie nawet jak smakuje żurawina z torfowej brzeziny nieopodal? Gajowy emeryt przechowuje w pamięci pokaźne archiwum z pięćdziesięcioletniego monitoringu swego rewiru. - Dobrze, że choć żurawie coraz częściej pieją, cieszy się na koniec, a za dzisiejszy stan wini tak samo deficyt opadów, jak prowadzone na hura melioracje.
Podczas podobnych spotkań zadziwia wnikliwość i rozciągłość tematyki spostrzeżeń. Ludzie, którzy zawodowo lub z racji zamieszkania byli związani z jakąś konkretną okolicą, są przebogatym źródłem informacji. Dziś każdy się spieszy, a wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Przyroda wielokrotnie daje sygnały, że nie wyrabia tego tempa i dalsza część krosu powinna się odbywać w rytmie, który ona dyktuje.
Wnikliwość i dogłębność obserwacji czasem zadziwia. Bo na przykład jaki związek ma na pierwszy rzut oka obniżenie poziomu wody w gruncie z zaprzestaniem używania liny do transportu siana? Niełatwo się od razu domyślić, o ile w ogóle ktoś ze współczesnych jest w stanie taką szaradę rozwiązać. - Kiedyś jak się woziło siano konnymi wozami, to często oprócz powęża (drąg, którym dociskano pełną furę siana od góry), całość dodatkowo opasywano liną. Później, kiedy pomeliorowano łąki, lina przestała być potrzebna. Dlaczego? W wyniku odprowadzenia wody, osuszone łąki, które w rzeczywistości były często turzycowiskami, zmieniły się. Odcięta od wód w gruncie wierzchnia warstwa torfowa, zaczęła się rozkładać a w efekcie w większej ilości pojawiły się składniki mineralne. Łąka stała się bardziej żyzna, a kiedy jeszcze dodatkowo ją zaorano, zaczęły dominować inne gatunki traw. Rośliny rosły bardziej okazałe a więc wysuszone siano składało się z długich, bardziej trzymających się kupy ździebeł. No i wytrzęsione na wyboistych drogach siano przestało się zsuwać z furmanek! Lina w kąt, wystarczyło mocne dociśnięcie powężem.
Któż dziś domyśliłby się tak daleko posuniętej zależności? Ten przykład pokazuje jednak jak rozmaite skutki wywołują przekształcenia najbliższego otoczenia człowieka, a osuszanie w szczególności. Całego łańcucha zjawisk nie sposób uciąć stwierdzeniem: zrobiło się bardziej sucho. Powszechnie znana jest sytuacja opadania wody w studniach. Konsekwencje ubytku wody docierają znacznie dalej, w sfery, gdzie zacierają się wyraziste kontury przyczyn. W części wsi, z której pochodził jeden z moich dziadków, na tzw. "zgórku", w czasie sierpniowych upałów wiadra opuszczone do studni, walą w suche dno. Nie trzeba być mędrcem, żeby wywnioskować, że skoro studnia sucha, to znaczy, że jest mniej wody w okolicy. Warto by jednak pójść tym tropem dalej i zastanowić się, gdzie się ta woda podziała. Podobnie jak od fury z sianem do melioracji, tu również można spodziewać się całkiem logicznego wytłumaczenia.
Rafał Zubkowicz
doktorant na wydziale leśnym SGGW zajmuje się mokradłami w RDLP Lublin
15.03.2005