0010
0015
0014

 

Trwa przebudowa strony. Treści powrócą wkrótce. Przepraszamy i zapraszamy za miesiąc.

Rozechwiały się szumne gałęzi wahadła
Snem trącone! Wybiła Zielona Godzina!
Wynijdź, lesie, z swej głębi, ty nasz i nie nasz!

Czyjaż dusza w twe gąszcze znowu się zapadła?
Czyjaż twarz się strumieniom twoim przypomina?
Jeszcze moja przed chwilą już niczyja twarz...

Dziwno mi, że ją widzą wód prądy i drzewa,
Tę samą a już inną, i szepczą: To ona!
Zbłąkaną poza nami Bóg przywrócił nam!..."

To mamże dziś po jej rysach poznać las, co śpiewa?
Wszak mówiłem: gdy przyjdzie Godzina Zielona
Oddam lasom co leśne, choćbym zginął sam!...

II

I przyszła!... Czują mrowisk ruchliwe pagóry,
Że to ja po nich stąpam, rwąc pajęczyn gazę,
Skrzącą się, jak sam poblask znikąd i bez tła...

Cisza, dławiąc się w kwiatach, brzmi echem w lazury,
Jakby właśnie, do kwiatów mająca urazę,
Niewidzialna dziewczyna, głośno płacząc, szła!

Duchu mój, wrażę ciebie, niby dziób bociani,
W mokradła, żab oddechem nabrzmiałe i wzdęte,
Byś poznał woń pod ziemią zaczajonych wód!

W tobie znojny szmer wężów, śmierć zdybanej łani,
Nagła czerwień wiewiórek i zbóż złoto święte,
I skwary macierzanek i paproci chłód.

Jakże las, wespół z tobą zieleniąc się, dyszy!
Wzdłuż polany przed chwilą wędrowny cień kruka
Przemknął, ledwo ukosem tykając mych brwi.

Zdaje mi się, że teraz w tym znoju, w tej ciszy,
Kiedy dzięcioł do dębu pierwszego zapuka
Czyjejś chaty dalekiej rozewrą się drzwi!...

III

Kochajcie mnie, kochajcie, wy gęstwy zieleni,
Wypełzło z nor podziemnych na jasność przestworu,
Zrodzonego w tym samym, co me serce, dniu!

I wy, senne gromady powikłanych cieni,
Z głębi słońca na zawsze wygnane w zmierzch boru,
I ty stary, uparty, niewzruszony pniu!

I ty, skrętna jemioło, coś zwykła na dębie,
Wieszać gniazda czepliwe dla ciszy, nim jeszcze
Snem się złotym opierzy, by ulecieć w świat!

I ty wąski strumieniu, co w srebrnym obrębie
Taisz niebo dla szczura wodnego, gdy w dreszcze
Fal twych wpada, nadbrzeżny potrącając kwiat!

Kochajcie mnie, kochajcie! Bo mnie wicher mroźny
Gnał ku wam z gwiazd bezleśnych aż na tamtą stronę
Życia, gdzie w zieloności wypoczywa skroń!

Kochajcie mnie, kochajcie, bom miłością groźny!
Nie znam granic ni kresów! Pożądam i płonę!
Płonący wołam światu: Razem ze mną płoń!

IV

Dziewczyno, nim się w mojej odbijesz źrenicy,
Musisz przebrnąć splątane zieloności zwoje,
Co od dawna mych oczu zaprószyły głąb.

Leśno tam i cieniście, jak w owej krynicy,
Gdzie drzew wierzchy tkwią na dnie. Nie patrz w oczy moje,
Bo twą postać przesłoni pierwszy z brzegu dąb!...

Długo one te oczy zbłąkane wśród jarów
Zbierały kwiaty żywe i śmiertelne zioła,
Zważając na motyli dookolny tan.

Dzisiaj głąb ich to leśny a widzący parów...
I nie wiem, czy śmierć kiedyś udźwignąć podoła
Ducha jagód purpurą przeciążony dzban!

Nieraz one te oczy wpatrzone gwiaździście
W słońce, światłem rozprysłe po dębowych sękach,
Czuły, jak w nich dojrzewa i paproć i wrzos...

Więc im dano na miłość poglądać przez liście,
Nikłym cieniem na moich pełgające rękach,
Co za chwilę, dziewczyno, rozplotą twój włos.

Że też tymi oczyma, gdzie las ma schronisko,
Zdołałem postrzec ciebie w twej chacie za rzeką,
Gdy się wokół i dalej rozpłomienił czas!

Lecz choćbyś do mej piersi przywarła się blisko,
Zawsze będę cię widział cudownie daleką
Przez ukryty w mych oczach, nieznany ci las!

V

Czylim światów tajemnych zjawionym przedmurzem,
Na które drzewa cień swój kładą nieprzytomnie?
Ciało moje na brzegu, reszta w mroku den.

Jam jest miejsce spotkania łez ze złotym kurzem
Słońca, ptakom widnego!... Oto bór śni o mnie
Sen, liśćmi zaprószony, gałęzisty sen!

Śni, że idę, nie wiedząc ni dokąd, ni za czem
Ku bezcelom, zapadłym w nieprzebytą ciszę,
Gdzie wszystko jest bez nazwy, bez granic, bez tchu.

Na rękach niosę strumień, potrząsany płaczem,
I uśmiechem go koję i do snu kołyszę,
By go złożyć pod skałą na trawie na mchu.

Brzozy, nagle od ziemi oderwane łona,
Idą za mną, by drogę śpiewaniem mi skrócić
I marzeń dźwigaczowi leśnych przydać sił...

Wiedzą, że blady strumień na ręku mym kona,
Że go trzeba zdać kwiatom i ziemi przywrócić,
Że go trzeba pogrzebać, by dzwonił i żył.

I grzebiemy go wspólnie i żyje i dzwoni,
Za kres boru wybiega, w nieskończoność polną,
By się sycić odbiciem najzieleńszych niw.

A brzozy z trwogą na mnie patrzą z swej ustroni,
Bo wiedzą, że mnie w ziemi pogrzebać nie wolno,
Żem inny, niepodobny odmieniec i dziw!

VI

W parowie, pod leszczyny rozchełstanym cieniem,
Spadły z nieba bezwolnie wraz z poranną rosą
Drzemie Bóg, w macierzankach poległy na wznak.

Dno parowu rozkwita pod jego brzemieniem.
Biegnę tam, mokre trawy czesząc stopą bosą,
Schylam się nad drzemiącym i mówię doń tak:

Zbudź się, ty ptaku senny! Ty ćmo wielkanocna,
Co zmartwychwstajesz pilnie, by lecieć w ślepotę
Świateł gwiezdnych, gdzie w mroku spala się twój czar!

Zbudź się! Słońce już wstało! Niech twa dłoń wszechmocna
Zrywa kwiaty te same, com we włosy złote
Mej dziewczynie zaplatał, jak twój z nieba dar!

Zbudź się! Pierwszego szczygła zapytaj o drogę
Do chaty, gdzie po nocach przez okiennic szpary
Śmiech mój i me nadzieje patrzą w wonny świat!

Pójdziem razem! Ramieniem własnym cię wspomogę!
Pokażę ci sny nasze i nasze moczary
I słońce w oczach ptaków, zapatrzonych w sad!..."

Tak doń mówię i dłonią, wyciągniętą mężnie
Nad nim, jak nad zwaloną od uderzeń bramą,
Trafiam na jego ku mnie wyciągniętą dłoń!

I zgaduję oczyma wodząc widnokrężnie
Że on do mnie z parowu modlił się tak samo,
Jak i ja nad parowem modułem się doń!...

VII

Dzwoń, Zielona Godzino! Płomień się goręcej,
Dniu, szelestem gałęzi zwabiony z mgieł dali!
Poznaj się, duszo moja, po zapachu traw!

Tyś jest kwiatem i drzewem, mniej nieco a więcej...
Przez las biegnie sen wioseł o słońcu na fali
Teraz mi całą ziemię przebyć w bród i wpław!

Skwar widmem złotych siekier uderzył w drzew tłumy!
Trzebaż im ponadawać raz jeszcze imiona,
By je poznać w zamęcie upalnego snu?

Zamieniły się wzajem na cienie i szumy,
Wysnuwając wbrew sobie z rozkwitłego łona
Dziwy, wichrem wmawiane jeziornemu dnu!

Paproć rzuca cień lilii, co w nikłym kielichu
Dźwiga wspomnienie łodzią rozszemranej wody
Wespół z cieniem motyla, co tę wodę pił.

Wierzba ściele na trawie mgłom znany ze słychu
Cień dziewczyny, idącej kędyś przez ogrody,
Wyśpiewane z fujarki przez kogoś, co śnił.

Wpobok dębu w ukośnym majaczy skróceniu
M Cień rozwartej na słońce, niewiadomej chaty,
Która kiedyś powstanie, burząc jego pień...

A od mojej postaci, widnej mi w marzeniu,
Znienacka u stóp legły upada na kwiaty
Cień Boga ponadmierny, niespokojny cień!

VIII

Wynijdź, lesie, z swej głębi! Wynijdź z legowiska
Zaczajonych rozkwitów, zieloną drzemotą
Wpartych w ziemię, po ciemku zapatrzoną w znój!

Wynijdź nagle z nor wszystkich, z jarów bez nazwiska,
Z kniej zapadłych w moczary z trzcin wrosłych tęsknotą
W wód zwierciadła, by zdwoić sen nad wodą swój!

Wynijdź z woniejącego na wiatr pogmatwania
Macierzanek z pokrzywą, zaszytą w cień rowu,
Gdzie pełno czarnoziemnych, zwilgotniałych cisz!

I z gniazd ptasich, skąd radość słońcu się odsłania,
Beznamysłem świegotu, dająca moc słowu,
Zbiegłemu z ust niczyich w zmierzch zielonych nisz!

Wynijdź! Wałem zieleni spadnij na mą duszę,
Przynagloną do śmierci spełnieniem zachwytu,
Wyszłego na spotkanie tobie w dal i w czas!

Zjaw się szumny i wielki w słońca zawierusze,
Pełen jeszcze na oczach zgrozy i błękitu,
Z sercem, w piersi ciążącym, jak rozgrzany głaz!

Uchyl nagle przede mną zielonej przyłbicy,
Ukaż twarzy nieznanej boskość i zaklętość,
Co wiecznie spoza krzewów niepokoją mnie!

Niech odbiję się cały w twej sępiej źrenicy,
Niech zobaczę tych odbić czar i niepojętość,
Niech się dowiem, czym byłem dla ciebie w twym śnie?

IX

Zdźwignął las ze swych parnych pod ziemią barłogów
Duszę, wbitą sękami w żywiczne zamęty
Snów o słońcu, wpatrzonym w szprychy smolnych kół...

Szumiąc mrowiem wylęgłych z gniazd wiewiórczych bogów,
Szedł ku mnie zgrzany wiosną, wielki, uśmiechnięty,
Wzdychający nadmiarem swych jezior i pszczół.

Po długim niewidzeniu nowych zgróz i mocy
Nabraliśmy, by zejść się w dzień zmowny i jasny,
Pełni zmężnień słonecznych i podziemnych zmian!

Skroś tysiąc nieprzespanych w rozłące północy
Odbity w jego oku widzę kształt mój własny,
Zieleniący się ptakom, jak daleki łan.

Wiedząc, że wonne burze na oślep się zemszczą
Za to nasze niebiosom widne z chmur spotkanie,
Trwaliśmy dwie tęsknoty, z nor wypełzłe dwóch!

Jam czekał, aż się moje sny ku niemu zziemszczą,
Aby w cieniu paproci zrosić swe otchłanie,
A on czekał, aż w nim się rozlegnie mój duch!

I długo my patrzyli w siebie niezwiedzeni,
Wonią głębin rozkwitłych pojąc się nawzajem,
Zieleniąc się na przemian tajnią swoich szat.

Aż dojrzawszy z kolei gromadę swych cieni,
Gdy nas pierwszy lęk nagłym rozdzielił ruczajem,
Cofnęliśmy się każde w swą ciemność, w swój świat.

X

Teraz ja wiem, że wokół poza mną i dalej
Tłumy spojrzeń miłosnych zza krzewów i kwiatów
Czyhają na zbliżenie mych piersi do zórz!

Teraz ja wiem, co znaczy u wylotu alej
i Cień, upadły z przesianych przez liście zaświatów,
Słońcu na wspak, a ziemi i mym stopom wzdłuż!

Wszystko widzi się! Wszystko pełni się po brzegi
Czarem odbić wzajemnych! Spojrzyj przez igliwie
W niebiosy, a w jezioro poprzez płotów chrust!...

Bóg się zmieszał w mych oczach z brzaskiem słońc, na śniegi
Wbiegłych złotem i szmerem jaszczurek w pokrzywie,
I z wonią bzu i z słodką krwią dziewczęcych ust!

Dzwoń, Zielona Godzino! Miłością bezwstydny
Płomień się, wonny świecie, pozbyty żałoby
Po mnie, com długo krył się przed tobą w mój żali

Idę oto na słońce, wiedząc, żem wskroś widny
Drzewom, w drodze spotkanym, i ptakom, co dzioby
Zanurzają w me usta, odbite wśród fal.

Żem się przyśnił i zwidział tym kwiatom i ziołom,
Żem się pokładł na życiu, jak żuraw na łące
Ponad siebie rozkwitam, ponad siebie trwam!

O, ruczaje, skąd niebo przygląda się siołom!
O, gąszcze dziwów leśnych! O, kwiaty, widzące
Mój na ziemi zjaw nagły sen i chwała wami

Serce moje znużone przynoszę w tę stronę - -
łąki już od krokusów stoją ukwiecone,
kieliszki fijoletu mienią się do słońca
cudownie - jakby trawa lśni fijoletowa - -
gęstwa młodej choiny, drozdami dzwoniąca
tysiąca srebrnych dźwięczeń gędźbę w sobie chowa.

Zda się, w każdy kieliszek dźwięk ptaszęcy wpada
i każdy kwiat, głos ptaka pochwytując w siebie,
kołysa go na listkach, w swym wnętrzu kolebie,
i z gór na rówień spływa ta śpiewu kaskada,
że stopy ludzkie błędne w kwiatach, w śpiewie brodzą
i-nie wiedzieć, czy ptaki pośród gęstwin lasu
na pagórkach, czy kwiaty na łące zawodzą.

Lecz myśl moja ucieka od tego hałasu
cudownego, co, jakby rozsiane w przestrzeni
krople rosy ze skrzydeł aniołów jeziornych,
dzwoni tu w ludzkim słuchu i w oczach się mieni
pod obłokami nieba i w skrach przedwieczornych.

Myśl moja tam ucieka, gdzie jednym zamachem
trzy drzewa w jeden wykrot i jeden konarów
wał podłużny spiętrzone na równi moczarów
leżą, jeszcze wichrowym oszumiałe strachem,
jeszcze strasznego wichru pełne w sobie wycia,
trzy drzewa, jak trzech ludzi potężnych bez życia.

Zda mi się, bohaterów widzę tu pobicie,
jakieś ptaki olbrzymie, pokryte w błękicie,
przybiegły i skrzydłami pobiły te smreki,
że runęły jak trupy... Lub jakiś daleki
meteor rozpędzony czy gwiazda szalona
zwaliła je złotego pomiotem ogona.

Tu się me oczy więżą, w tej martwej nawale:
konarów i gałęzi; tu me uszy toną
w głębię ciszy tej plątwy igłowej zieloną
i w tej się podłej mocy myśl topili i chwale.

Życie - - oto są ptaki, oto kwiaty wiosny - -
życie - - oto jest podmuch z południa miłosny - -
życie - - oto pulsuje już krew ziemi, woda,
wyzwolona spod lodu - - oto wstaje młoda,
wiekuiście odrodna jaśń, świt czasu jary -
ale mi więżą oczy zwalone konary,
owe, owe trzy drzewa, powalone społem - -
i pod tym jestem, który mnie począł, aniołem,
a wcale mi radości nie był widmem złotem,
lecz przez duch dziecka smutku przetoczył się grzmotem
i żałoby, co harfą nie będąc eolską,
pieśń z siebie urodziła, jak mgławicę polską
i smętnię polskich niw...

W piwnicznej izbie zmrok wczesny pada,
Wilgotny a ponury;
Mętnymi szyby drobne okienko
Na brudne patrzy mury.

W piwnicznej izbie głos dziecka słychać:
To westchnie, to zagada...
Ojciec chleb czarny wykuwa młotem,
Przy igle matka blada.

"Moja mateńko! Moja rodzona!
Jak też tam na wsi onej ?
Czy też tam dzieci chodzą w słoneczku,
Po trawce, po zielonej?

I nie mieszkają, jak my, w piwnicy?
I widzą het... obłoki?"
"Oj, widzą, synku, wszyściutko widzą,
Caluśki świat szeroki!

Oj, widzą one pola i lasy
I łąki i zagaję;
Widzą, jak słonko idzie do morza
I jak znów rankiem wstaje...

Widzą, jak pługi rzną wiosną skiby,
Jak siewacz rzuca ziarna,
Jak woły ciągną zębatą bronę,
Jak rodzi ziemia czarna...

Oj, widzą one, jak źródła biją,
Jak mokre rzeki płyną,
Jak dzikie gęsi na ugór lecą,
Jak staw zarasta trzciną...

"A nie ma takich murów dokoła,
Że aż się przegiąć trzeba,
Żeby choć. skrawek, choć odrobinkę
Zobaczyć czasem nieba?"

"Niebo tam, synku, wszystkim otwarte,
Z wschodu na zachód wolne,
Czy zorza świeci, czy gwiazdy wschodzą,
Jako te kwiaty polne".

"To i Pan Jezus bliżej być musi
I patrzy na te dzieci...
A od nas tutaj do Pana Boga
I pacierz nie doleci..."

.........................................

W piwnicznej izbie jęk zabrzmiał cichy,
Matka się po niej krząta...
W gęstnącym zmroku głos dziecka słaby
Z ciemnego słychać kąta.

"Moja mateńko, moja rodzona,
A jak tam jest w tym polu?"
"W polu to, synku, zboża a zboża,
Przetkane w kwiat kąkolu...

Takie ci owsy, takie ci żyta,
Ze się w nich człowiek schowa!
A grusza na nie cień rzuca chłodny,
A wkoło woń chlebowa..

Spojrzysz na lewo, spojrzysz na prawo,
To kłosy aż się garną.
Jakby kto złotą nakrył kurzawą
Całą tę ziemię czarną...

A wierzchem takie ci idą szumy,
Takie w powietrzu granie,
Jak kiedy, na ten przykład, w kościele
Zagrają na organie...

Od spodu słoma, jak trzcina, stoi,
Ot, gdzie tam do niej tobie!
A takie ziarnem pełniuśkie kłosy,
Aż kładą się po sobie

A jęczmień to ci taki wąsaty!
A gryka taka miodna!
A lny - jak niebo... a grochy w strąkach,
Że ich nie przejrzysz do dna

A tu ci zając spod miedzy smyrgnie,
Przepiórka w głos zadzwoni...
A z łąki kędyś po rosie słychać
Spętanych rżenie koni...

.........................................

W piwnicznej izbie zmrok coraz gęstnie,
Wilgotne ściany płaczą...
Dziecko w ciemności oczy otwiera,
Czy czego nie zobaczą...

.........................................

"Moja mateńko! Moja rodzona!
A jak tam na tej łące?"
"Na łące, synku, to trawy rosną,
W srebrzystej mgle stojące...

A w trawach kwiecie żółte i białe,
A bokiem modra struga,
A słonko sobie po niebie chodzi
I złotem okiem mruga...

A po mokradłach bocian szczudłuje
I żaby dziobem bierze...
A skowroneczek do Boga leci
I śpiewa swe pacierze...

A dziewczę idzie i krówkę pędzi -
Chuścina i zapaska...
A krówka ryczy a porykuje,
A pastuch z bicza trzaska...

Brzeżkiem, nad rowem, złocieniec rośnie
I wierzba na fujarki...
A siwy kaczor w trzcinach się zrywa.
Sznurkuje derkacz szparki...

A po przydrożku, pod leśną ścianą,
Kosiarze idą z kosą,
A te dziewczęta, jak gąski białe,
W dwojakach jeść im niosą..."

.........................................

W piwnicznej izbie głos dziecka wzdycha
Z wilgotnej, brudnej pleśni...
A oczy jego patrzą w okienko,
Czy mu się czasem nie śni...

.........................................

"Moja mateńko! Moja rodzona,
A jak tam jest w tym lesie?"
"W lesie to, synku, szum się okrutny
Po wielkich sosnach niesie!

I wielkie jakieś dziwy powiada
O starych onych czasach,
Co to już o nich wieść tylko lata
Po ciemnych, cichych lasach...

A taki zmrok tam zielony, świeży,
Ze - gdzie!... i ksiądz sam nie ma
Na Boże Ciało, na procesy!,
Takiego baldachima!

Dęby a jodły, jako te wieże,
Pod niebo się dźwigają,
Że i królowie w złotych pałacach
Piękniejszych wież nie mają...

A sosny śmigłe szumią a szumią,
A brzozy liściem trzęsą,
A dzień się przez nie, jak sitem, sieje
I patrzy złotą rzęsą...

Czasem gdzieś gołąb dziki zagrucha,
Czasem wiewiórka świśnie,
A jarzębiny w koralach stoją
I pachną leśne wiśnie...

A jakie to tam gniazda są ptaszę,
Furkania a szczebioty!
A gąszcz ci taki, że słońce ledwo
Przeciśnie. smużek złoty!

A co tam żuczków, a muszek brzęku,
A co tam jagód krasnych,
A co mchów tkanych, jak aksamity,
A co dzwoneczków jasnych!

A owczarz sobie pod lasem stoi,
Siwe owieczki pasie,
A Kurta szczeka, a naszczekuje:
A nawróć się! A zasię!...

A z Bożą męką krzyż w macierzankach
Starej mogiły strzeże.
A kto tam przejdzie, ten sobie westchnie
I szepce swe pacierze...

A dech ci taki słodki a mocny,
Gdzie stąpisz dookoła...
Bo smółki topną i mirrę sączą,
I zdrowiem tchną tam zioła..."

"A to i ja bym może, maleńko,
Ozdrowiał w onym lesie?
A w tej piwnicy, tom jak źdźbło ono,
Co się za wiatrem niesie..."

"Oj, ozdrawiałbyś, synku, niebożę,
Mój ty świerszczyku cichy!
A tak mi zamrzesz jeszcze przed zimą,
Jak ten wróbelek lichy...

Oj, ozdrowiałbyś, synku rodzony,
Mój ty robaczku marny!
A tak mi przyjdzie twoją główeńkę
Zakopać w dołek czarny!"

.........................................

"Nie płaczcie, matuś, nie płaczcie ino!
Możeć się jeszcze uda...
A teraz precz mi rozpowiadajcie,
Jakie to tam są cuda?"

"Oj, są tam cuda, dzieciątko moje
Serdeczne a rodzone!
Złociste łany, srebrzyste zdroje
I sady rozkwiecone...

Oj, są tam takie cuda na niebie
I na tej bożej ziemi,
Że człowiek nie wie, na co ma pierwej
Oczami patrzeć swemi!"

"A jaż, mateńko, zobaczę kiedy
Wszyściutko, co mówicie?
One to ptaki w lasach grające,
One zajączki w życie?

A jaż, mateńko, nie taki samy,
Jako te insze dzieci,
Co to się dla nich zieleni łąka
I jasne słonko świeci?"

.........................................

W piwnicznej izbie ciężkie westchnienie
Z ciemnego słychać kąta...
Ucichło dziecię na swym barłogu,
Matka się we łzach krząta.

W piwnicznej izbie zmierzch zapadł czarny,
Jako ta czarna dola...
Któż dziecku temu da trochę słońca,
Pokaże lasy, pola?

Wśród nocy głuchej zagrał dzwon,
nikt nie wie, skąd przychodzi on -
kościół zamknięty, proboszcz w śnie -
a cóż tam w mroku leci - mknie?
pogrzeb? lecz co te mary konne
znaczą - i jęki - i śpiewy studzwonne?

Zawrzyjmy drzwi i okna chat -
będzie to dżuma albo grad,
ale upiory gonią w las -
sznur niewidzialny wlecze nas -
i my za nimi - połą kryjąc
twarz - idziemy na wpół żyjąc.

Przez wądół leśny, grzęzaw ług,
gdzie się nie wrzynał nigdy pług,
przez bór, gdzie szumi skrzydłem strach,
jak dusze błędne idziem w snach.

Stare zamczysko, drzewiej gród,
ponoć olbrzymów był tu lud -
czepia się mszały z głazem głaz -
płomień wybuchnął i zgasł.

O czymże gęślarz gra?
w ciemnościach zejdzie Bóg -
i w kim nie żywie skra -
ten się obali z nóg.

O, widzim otchłań już -
stoi w łachmanach król -
i krwią napełnia kruż -
może to lek? a może ból?

Na tronie Dziewa śni,
chochliki w wieńcach róż -
jak w one idziem dni
do Chrystusowych zórz.

Obudźcie, Panie, ją -
obudźcie z onych mar,
w których się dusze rwą,
gdy je skamieni czar.

I podchodzim mrący do zmarłej,
i całujem gnijącą tę dłoń -
sine wargi się bólem rozwarły,
a robaki żłobią jej skroń.

Odór - stęchlizna -
na sercu blizna -
żali morderce? że w pokutnych
giezłach - do cieniów pielgrzymujem smutnych?

Czemu na czole mym krew?
a czemu w oczach Twych srom?
a czemu łamie się śpiew -
to w hymn, to w jęk - to w grom?

Hej, hej! ze smoczych gniazd
wypełza czarny gad -
w koronie siedem gwiazd,
kwitnący wokół sad.
Dębowe grube pnie
żelazną łuską gnie,
płomieniem krwawym lśni -
krótkie są człeka dni -
serce zamiera nam -
u śmierci stoim bram;
w sercu się mroczy grób,
węża jesteśmy łup.
Ni jak zmarznięte krzewiny
ścięte szronem -
prężą się lwie drużyny
przed zaskronem.
On jeden z wolna paszczę
zwraca w krąg -
i toczy nas, jak praszczę,
w mgliwie łąk.

I grają nam, jak skrzypki,
zielska pól -
wije się przy nas chybki
czarny ból.
Aż tam gdzie w bagnach okno -
bez dna toń -
i gdzie rosiczki mokną,
łamiąc dłoń -
topią się i nurzają
duchów ćmy -
skrzypeczki śpiewne grają:
tęskne-śmy!

A duch w koronie gędzi
niemą pieśń -
i szlocha na krawędzi,
patrząc w pleśń.
I zepchnął go tam dłonią
Witeź Włast,
odziany złotą bronią
z klętych gwiazd.
I przeciw smoku dumnie
zagrał w dzwon -
a młoda pani w trumnie
krwawi szron.
A cały srebrem tkany
śpiżów król -
jak słońce - gdy tumany
kurzy z ról -
tak on roztęczył smoka
aż do chmur -
a noc szafirooka
schodzi z gór.
I tam na nieba morzu
skrzy się gad,
a my - jak na przestworzu
bujny kwiat.
A pieśń ogniami błyska -
wichrem wiar -
jakby przez uroczyska
wionął żar.

Orły! niechaj wam ukażą szlaki w błękitach -
w lesie tur, w stepie sumaki -
a potoki na granitach,
a w morzu wiry Malsztromu -
a w chmurach - śpiew gromu.

Na poboju legło sto tysięcy
młodzianów -
każdy jęk - każda rana więcej
mówi niż mądrość brahmanów,
bo umierał wszechświat w każdym łonie,
a bóg-słońce szydziło na tronie.

Oto wyschły w posusze las dębów -
zapalę -
i tryśnie z ożywionych zrębów
ognia zachwyt, a nie żale -
kto się dotknie mego mroku -
wzleci jak Perkun w obłoku.

Ja nie będę wam grał pieśni smutnej,
o Cienie!
lecz dam tryumf dumny i okrutny,
co zawali błękitów sklepienie
i zdruzgoce -
waszych bogów tęskniące bezmoce.
I powiodę was w kraj zórz polarnych
z dźwiękiem rogów -
i zakrwawię u kamieni ofiarnych -
i przekuję was ludzi - w półbogów -
dziką pieśnią serca wam zachwycę -
a do ręki dam grom - i orlicę.
Ognie! niechaj was wśród mroków rozżarzą,
Ocean! niech was wichrami napoi -
jak archanioł z łańcuchem w gwiazd zbroi
zejdźmy się z Bogiem twarz z twarzą.

I cały ogromny lud -
jak w burzy lecący śnieg -
rwał się na szczyty gór -
w siedmio-płomieniu gwiazd.

I otóż karta jak step śnieżny, biały.
Na który zlecieć mają liter wrony
Albo jak wróble na dach śniegiem cały
Pokryty w zimie - lub jak nad zagony
Czarne lecące w świat ostatnie z liści...
Karto albumu biała, żal mi ciebie
I że cię słowo moje zanieczyści...
Nie, zostań białą. Słowo colam w siebie.

Więc cię, o karto albumu, nie splamię
Żadną poezją, która szczęście kłamie,
Jakiego w życiu nie ma. W mózgu jedno
Te się światełka zapalają, świecą,
A kiedy nowe buchną - dawne zbledną,
Inne jak z bagnisk wodorosty lecą,
Jakoby dusze umarłych, nad bagna,
Pokąd realność w nicość je nie zagna.

Ani na tobie śladu nie zostawię
Wspomnień, którymi serce sobie krwawię,
Ani przyszłości stawię horoskopu:
I tylko krzyżem, jak przystało chłopu,
Który krzyż dźwiga i krzyżem się pisze,
Podznaczę imię lub jak zero - zerem.

I tak porusza ręką nad papierem,
Jak gdybym lutni strun przerywał ciszę
Próbując pieśni zgłuchlej, zapomnianej,
I skończę, żeby nie otwierać rany
Nutą znajomą, zwodniczą, okrutną,
O serc wielkości nutą arcysmutną.

Zostawiani ciebie, o karto, dla młodzi,
Dla której co dzień piękne słońce wschodzi,
Pękają kwiaty i Amor się śmieje,
Którym z pełnego radość nektar leje,
Na kryształowe wabi przyszłość tonie,
Przyjaźń otacza, sława klaszcze w dłonie.

Szczęśliwych ręka niechaj w tym albumie
W pogodną chwilę szczęście Pani wróży.
Podróżnik ciemnej, burzliwej podróży
O szczęściu mówić nie chce czy nie umie.

Oni wysnują szereg liter złoty
I kart białości chmurami się skażą;
Takich z pogodną słuchać będziesz twarzą.
Z dala od moich przeczuć i tęsknoty...

A kiedy skończą, oko twe powróci
Chętnie na kartę, co twą piękność chwali,
Do myśli, która z życiem się nie kłóci,
Do gwiazdy, co się wciąż spokojnie pali.

Widziałem sfery l c dziś zaszłe chmurą,
Noc mnie otacza ciemna. Składam pióro
Jak żagiel biały nad wodą burzliwą...

Z szczęśliwych gronem, Pani, bądź szczęśliwą.

Aktualności